Sesja której miało nie być!
Z pewnością wiele razy czytaliście o sesjach innych niż wszystkie. O wyjątkowych momentach, zapierających dech w piersiach widokach i wspomnieniach, które nie przeminą nigdy. Wiecie co? To w tym wpisie o sesji na Kasprowym wierchu też będzie, ale…
Należą Wam się pewne wyjaśnienia. Wyjaśnienia dotyczące tego, dlaczego ta sesja na Kasprowym Wierchu doszła do skutku i dlaczego miało do niej nigdy nie dojść!

Tak, wiem. Powiecie za chwilę, że nawet mimo złej pogody, sesję można powtórzyć. I macie rację! Teoretycznie można, ale w tym przypadku taka opcja nie wchodziła w grę. I tutaj wyjaśniam dlaczego. Kamila i Mateusz zaprosili na ten plener nie tylko mnie. Zaprosili też swojego synka , który dopiero przygotowuje się do przyjścia na świat! To była ich pierwsza wyprawa nie tylko na sesję na Kasprowym Wierchu ale ogólnie w góry, a że Mały z każdym dniem rośnie, za chwilę suknia Kamili nie nadawałaby się do takiej sesji. Tak więc przełożenie terminu nie wchodziło w grę. A co wchodziło?
Tutaj musimy cofnąć się do poniedziałkowego poranka i mojej korespondencji na insta z Kamilą:
JA: Pada…
KAMILA: Widzę I nie wiem co robić.
JA: Zerknij sobie na kamerki online. Nie widać szczytów.
KAMILA: Mówisz, żeby nie jechać?
Tak, byłem przekonany, aby nie jechać. Wiedziałem, że o piękne kadry będzie ogromnie trudno… że będzie zimno i będzie wiało… że nosy będą czerwone a ubrania przemoczone. Byłem przekonany, że nie zrobimy tej sesji…
A jednak pojechaliśmy. Siedząc w aucie, czułem, że szukamy jakiegokolwiek pretekstu do tego, aby dostrzec jakikolwiek sens tej wyprawy. Nawet nie chciałem szukać inspiracji, jak taka sesja na Kasprowym Wierchu takich warunkach może przebiegać, ponieważ wiedziałem, że nikt nigdy tam takiej sesji nie robił!
Na wysokości Lubnia przejechaliśmy przez sam środek ulewy tak intensywnej, że widoczność sięgała raptem kilku metrów. Na przeciwnym pasie auta zatrzymywały się z powodu tak ulewnego deszczu. I tylko Mateusz zapewniał, że będzie okno pogodowe, ponieważ na aplikacji widział.
Ja widziałem widok za oknem i tylko siedziałem, cierpliwie czekając, aż dojedziemy do Zakopanego.
Na parkingu oczywiście deszcz. Na zwykle zapełnionym pod korek parkingu, wtedy staly tylko 2 auta (w tym jedno nasze). Łaskawy parkingowy rozłożył parasol piwny, abyśmy nie mogli. „Uroczo” – pomyślałem.
Przyjechał bus i po kilku chwilach byliśmy już na dworcu w Kuźnicach. Mateusz poszedł szukać WC a ja magnesu (taka moja tradycja haha). Kamilą siedziała na ławce i, no cóż, mogłem sie domyślić, co ją trapi. Co chwilę przychodzili kolejni przemoczeni Turyści, rzucający na nas pobłażliwe spojrzenia.
W międzyczasie Mateusz odwiedził też dolną stację kolejki i powiedział, że możemy tam przejść. Czekałem na wyrok i sprawdzałem, czy kierowca, który nas przywiózł jeszcze stoi i jest w pobliżu hehe.
Po wejściu na stację kolejki zdecydowaliśmy, że jednak jedziemy. W tym momencie wiedziałem, że trzeba działać. Że albo zrobimy coś epickiego, albo coś, co będzie wielkim kosztownym (bilety, pozwolenia, makijaż, fryzura, paliwo) gniotem.
W tamtej chwili nie miałem pomysłu, ale wiedziałem, że muszę się „rozgrzać”. Wiedziałem, że moja pomysłowość musi zacząć dalach, więc wziąłem do ręki aparat i… wtedy się zaczęło!!!
PowiedIano nam, że kolejka nie zjedzie przez najbliższe 20 minut, ponieważ na górze są wyładowania atmosferyczne, czyli burza. Wiecie co to burza na wysokości 2000m n.p.m? Ja nie miałem pojęcia, ale wiedziałem, że będzie srogo i jeśli w ogóle wyjedziemy to jedyne zdjęcia, jakie wykonam, mogę zrobić w wagoniku.
Pomyślałem wtedy „Stary, zrób cokolwiek. Może 5 zdjęć, może 10. Cokolwiek”. Moje myśli były wtedy jak ten żul z mema „Kierowniku, dej 5 złotych. Bądź człowiekiem” hehehe. Wtedy już nie dochodziło do mnie to, co mówią Para Młoda (Mateusz cały czas zapewniał, że aplikacja mówi, że przestanie padać).
W wagoniku było jeszcze kilka osób i patrzyli na nas specyficznie (to bardzo dyplomatyczne określenie hehe). Zajęliśmy miejsce przy oknie i czułem, że cos z tego może być. Kilka lat wcześniej pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zrobić sesję w tym wagoniku i los zgotował mi niespodziankę hehe. Kamilą i Mateusz dali z siebie maksa. Widziałem, że ufają mi w to, co robię i sami tez cieszyli się z tego, że nie rzuciłem rękawicy.
W miarę jak zbliżaliśmy sie do górnej stacji, czułem, że ludzie wokół nas bardzo nam kibicują. Zamiast kopiących spojrzeń były twarze pełne zachwytu i dopingowania nas!!! To super uczucie które narastało przez całe tamto popołudnie.
Na górnej stacji pierwsze kroki skierowaliśmy do restauracji. Kultowego miejsca na Kasprowym. Była niemal pusta i dzięki temu mieliśmy nieograniczoną możliwość działania. Przy lepszej pogodzie z pewnością byłyby tam tłumy a teraz była niemal na wyłączność. Panie z baru pozwoliły działać i chyba byliśmy miłym urozmaiceniem ich deszczowej zmiany w pracy.
Wiedziałem, że wizyta na Kasprowym nie może obejść się bez zdjęć na tle gór, ale musiałem mieć też na uwadze zdrowie Kamili i Maleństwa (Mateusz zapewniał, że będą przejaśnienia). Musiałem do takiej akcji zabezpieczyć sprzęt więc poprosiłem kelnerki o reklamówkę. Do dzisiaj czuję zapach domowych kanapek, które zapewne jeszcze chwilę wcześniej były w niej zapakowane :))).
To był moment. Deszcz przestał padać, a my wyszliśmy na zewnątrz. Byliśmy tam może 15 może 20 minut, ale wiedziałem, jaki mam plan. Czułem, że Para Młoda z każdą minutą bardziej odczuwa niską temperaturę, dlatego to był fotograficzny sprint! Pomogła mi tez znajomość miejsca, ponieważ rok wcześniej miałem możliwość fotografować tam inną parę.
Podczas sesji wykorzystaliśmy też w zasadzie wszystkie ogólnodostępne miejsca w budynku. Tle zdjęć na zewnątrz były najpiękniejsze polskie góry, co rusz osnute mgłą a po chwili ukazujące najpiękniejsze widoki.
Byliśmy wykończeni, ale wyciskałem czas spędzony na szczycie jak cytrynę!
Jeśli napiszę, że się udało to… wcale się nie udało. Każde z nas dało z siebie maksa!!! W takich chwilach hartuje się charakter, też ten fotograficzny. Byłem zmęczony, ale dumny. Z nas, z siebie i z tej góry, Na koniec, kiedy zjeżdżaliśmy kolejką, słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, jakby sam Kasprowy mrugnął do nas z czułością. Tak, aplikacja Mateusza miała rację. Pomyliła się tylko o… kilka godzin heheheh.
To, co widzicie, to nie jest jedynie efekt sesji, a raczej pasji, odwagi, nieustępliwości i spełnionych marzeń! Marzeń o podążaniu we właściwym kierunku!
Jeśli chcesz zobaczyć inne moje sesje w Tatrach, koniecznie zerknij na:
Szukasz fotografa na swój ślub? Koniecznie zobacz moje PORTFOLIO